Dzisiaj w Cerekwi nic nie zjecie – właściwie spodziewałam się takiej odpowiedzi, kiedy tylko przekroczyłam próg restauracji i zobaczyłam ekipę montującą sprzęt nagłaśniający. – Że też musiałam trafić na sobotę „weselną” – pomyślałam od razu, ale zapytać zawsze warto, nadzieja umiera ostatnia. – A z daleka jedziecie? Możemy was poczęstować kremem z brokułów – urzeka mnie to „dwojanie”, śląska grzecznościowa forma zwracania się do rozmówcy w drugiej osobie liczby mnogiej, a jeszcze bardziej urzekają mnie śląskie życzliwość i gościnność, które, mimo że nie jadę z końca świata, każą mnie, głodną, ugościć weselną zupą spoza restauracyjnej karty. Pewnie widoczne jest na mojej twarzy rozczarowanie, dziękuję jednak jak najgrzeczniej za ten gest serdeczności, bo tak naprawdę głodna wcale nie jestem – legł jedynie w gruzach mój „grzeszny” plan zawieszenia diety na rzecz rolady z kluskami śląskimi i modrą kapustą. Być na Śląsku i nie zjeść śląskiego obiadu – to dopiero byłby grzech. Przesuwam zatem mój plan na późniejsze godziny, kiedy dotrę już do Raciborza (gdzie, jak się okaże, też obejdę się smakiem), i ruszam w dalszą drogę – z żołądkiem niewypełnionym roladą, ale mimo wszystko pełna wrażeń.
Tu jest jakby luksusowo
Reklama
Na etapie planowania mojej podróży na Śląsk Polska Cerekiew znalazła się na pozycji trzeciej, tuż za Ujazdem i Sławięcicami. Cel: pałac Fryderyka von Oppersdorffa. – Jeśli wieś może poszczycić się takim obiektem, to w sobotę w środku lata mogę mieć problem ze znalezieniem miejsca do parkowania – myślałam przed podróżą, więc widok całkiem pustego parkingu przed urzędem gminy mocno mnie zaskakuje. Najwyraźniej uprawiam turystykę niszową – tak było w dwóch pierwszych lokalizacjach i, jak się przekonam, tak będzie jeszcze wiele razy podczas tej 3-dniowej wycieczki. Bardzo sobie tę niszowość chwalę. Odwiedzane przeze mnie obiekty mam na wyłączność, mogę spokojnie wszystkiemu się przyjrzeć, zajrzeć i wejść w każdą dziurę, czasami tylko odprowadzana zdziwionym wzrokiem miejscowych. Moja samotna podróż – gorolki ślązka rajza – jest podróżą nad wyraz luksusową. – Każdy ma takie all inclusive, na jakie zasługuje – puszczam oko do samej siebie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Cerekiew znaczy kościół
Reklama
Rynek Polskiej Cerekwi to tak naprawdę ulica ciągnąca się wzdłuż długiego pałacowego budynku bramnego z jednej strony i ciągu współczesnych budynków po drugiej jej stronie. Przy sobocie pusto tu i cicho. Budynek bramny mieści dziś lokale mieszkalne, salon fryzjersko-kosmetyczny, jakąś lodziarnię czy kafejkę, którą, by odeprzeć pokusy, trzeba minąć szerokim łukiem. Łatwiej wtedy zauważyć uliczkę i schody prowadzące w kierunku kościoła, który przy okazji wizyty w Polskiej Cerekwi warto odwiedzić, bo podobnie jak pałac jest on obiektem zabytkowym. Prawdopodobnie też od niego wieś wzięła swą nazwę, bowiem wywodzi się ona od staropolskiej nazwy „cerkiew” oznaczającej kościół, a pierwotna tutejsza świątynia wzmiankowana była już w 1418 r. Obecną swą postać kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny zawdzięcza wzniesieniu w 1617 r. kaplicy św. Barbary fundacji Fryderyka von Oppersdorffa oraz dobudowaniu w 1763 r., staraniem von Gaschina, kaplicy św. Antoniego. Fundacji von Gaschina są również dwie barokowe XVIII-wieczne figury stojące przed kościołem – św. Floriana i św. Barbary. Nawet jeśli świątynia jest zamknięta, można zajrzeć do jej wnętrza przez ozdobne okratowanie, warto choćby zwrócić uwagę na jej wystrój snycerski – ołtarz główny, ambonę i chrzcielnicę – autorstwa Antona Österreicha z Opawy. Ale i w przedsionku kościoła jest coś, co przykuwa uwagę, choć zabytkiem czy dziełem sztuki nie jest – podłużne lustro, nad którym umieszczono wymowny napis: „Stajesz przed Bogiem. Nim to zrobisz, spójrz w swoje oblicze”.
Na bursztynowym szlaku
Schodząc z usytuowanego na wzgórzu kościoła na Rynek, z łatwością można dostrzec wieżę bramy i szczyt pałacu. Można też, mając całą wieś u swych stóp, dać się ponieść wyobraźni i przenieść się do przeszłości.
Położona dziś przy drodze krajowej 45 z Opola do Raciborza Polska Cerekiew swoje początki bierze w osadzie z czasów rzymskich, założonej na dawnym szlaku bursztynowym prowadzącym z Moraw do Polski. Zapisane źródła z 1337 r., w którym to uzyskała prawa targowe, wspominają ją pod nazwą Noua Ecclesia (Nowy Kościół). Wiek później obecna jest pod nazwą Noua Polonicali Ecclesia (Nowy Polski Kościół), która w czasach Habsburgów zmodyfikowana zostaje na Polnisch Neukirch (Polski Nowy Kościół). Pierwszym właścicielem osady zapisanym w 1539 r. w księgach ziemskich jest Jan Kotulinski zwany też Wrochem vel Jan Kotulinski z Kotulina, jednak dzisiejszy kształt Polska Cerekiew zawdzięcza kilku możnym rodom śląskim, w których posiadanie wieś weszła od XVI wieku. I choć już w średniowieczu istniał tu zamek rycerski, rozkwit Polskiej Cerekwi zapoczątkowany został w 1562 r., kiedy wraz z dobrami w Miłowicach i Sławikowie nabył ją Jerzy von Oppersdorff. W 1613 r. Polska Cerekiew przypadła Fryderykowi Oppersdorffowi, który na miejscu starej gotyckiej warowni wzniósł w 1617 r. nową renesansową rezydencję. W 1641 r. majątek Polskiej Cerekwi za kwotę 70 tys. talarów nabył Melchior Ferdynand von Gaschin i w rękach tego rodu pozostał on na blisko 200 lat. Z chwilą, kiedy w 1754 r. majątek przejął kolejny z von Gaschinów – Antoni, rozpoczął się jego powolny upadek. Przyczyniły się do niego problemy finansowe właścicieli, które spowodowane były m.in. utrzymaniem ufundowanych wcześniej budynków kalwaryjskich na Górze św. Anny, kosztami wynikającymi z konfliktu z armią napoleońską, ale też zwykłą rozrzutnością spadkobierców majątku. W końcu w 1823 r. cerekwickie dobra nabył przedstawiciel rodziny Seherr-Thoss, która zarządzała majątkiem niezbyt długo, bo do 1884 r., kiedy to przeszedł on w ręce hrabiowskiej rodziny von Matuschka z Moraw. W jej posiadaniu cerekwicki majątek pozostał do końca II wojny światowej.
Ślub na zamku?
Czas zejść na poziom Rynku i przenieść się do teraźniejszości, a przynajmniej spróbować do niej wrócić, bo kiedy podziwia się cerekwicki pałac i pozostałości po jego założeniu parkowym, trudno nie wyobrażać sobie, jak wspaniale mógł wyglądać w przeszłości. Spragniona swojego spotkania z nim tete-a-tete przekraczam bramę, nad którą widnieje herb rodu Matuschków i... trafiam na rodzinny piknik na trawie. Mieszkańcy budynku bramnego korzystają ze słonecznej soboty i nic w tym zasadniczo dziwnego, a jednak sytuacja budzi zdziwienie obu stron. Ja nie spodziewałam się takiego obrazka w najbliższym otoczeniu pałacu, oni nie spodziewali się wtargnięcia kogoś obcego w sam środek biesiadowania. Jak najszybciej oddalam się do celu mojej wizyty. Toż to zamek, a nie pałac – wykorzystanie do jego budowy murów gotyckiego zamku zdecydowało o jego kształcie, przypomina on bardziej solidną warownię niż koronkową pałacową formę, ale naprawdę wprawia w zachwyt. To niezwykle piękna trzykondygnacyjna budowla z dwiema wieżami, która sprawia wrażenie, że przetrzyma wszystko. Jeszcze kilkanaście lat temu nie wyglądała jednak tak efektownie. Pałac spłonął w 1945 r. i przez wiele lat stał w opłakanym stanie. W latach 70. ubiegłego wieku zabezpieczono go jako trwałą ruinę, a dopiero w 2012 r. staraniem gminy rozpoczęta została jego odbudowa. Do użytku oddano dotychczas parter pałacu, gdzie mieści się m.in. Gminna Biblioteka i Sala Ślubów. Kto wie, może tu zaraz przybędzie para młoda „od kremu z brokułów”. Chyba że młodzi pobożni i od zamku wolą cerekwicki kościół.
